Pogoria w Castellammare del Golfo

Pogoria w Castellammare del Golfo

Alina „Malina” Raduła
Adam Busz
pogoria-logo.svg

Relacja z Pogorii

Pogoria zimę spędza przeważnie na Morzu Śródziemnym kursując zwykle na trasie Genua – Korsyka – Genua, z drobnymi modyfikacjami uzależnionymi od pogody i preferencji załogi. Tygodniowe rejsy rzadko pozwalają jej zapuścić się gdzieś dalej od Genui.

Dlatego zacumowanie w Castellammare del Golfo na Sycylii było dużym przeżyciem zarówno dla załogi Pogorii, jak i mieszkańców tego niewielkiego miasta. Miało to miejsce podczas dwutygodniowego II-go Rejsu Internetowych Żeglarzy w listopadzie 2003 roku.

Płynęliśmy z Barcelony do Genui chcąc po drodze zwiedzić porty Sycylii i Korsyki. Płynąc na wschód przez Kanał Sardeński wychodzi się na zachodnie lub północne brzegi Sycylii. Jest tam kilka średniej wielkości portów tego rejonu (Palermo, Trapani, Marsala), jednak nasz instynkt odkrywców Nieznanego kazał nam przyjąć kurs na niewielki porcik położony w rozległej zatoce północnego wybrzeża pomiędzy Trapani a Palermo: Castellammare del Golfo. Nigdy przedtem Pogorii tam nie było, stąd prośba o pozwolenie wejścia do portu wywołała wśród Włochów pewien popłoch. Ich niepokój dotyczył tak gabarytów żaglowca, jak i celu naszej wizyty (niedaleko do Palermo - po co komu Castellammare?). Sycylia, kraina uważana za niebezpieczną, sama obawiała się wpuścić w swe progi żeglarzy z Polski. Stopniowa nieufność przerodziła się jednak w serdeczność i sympatię. Najpierw pozwolono nam stanąć na redzie na kotwicy. Następnie mogliśmy wejść do portu, jednak nikomu nie wolno było zejść na ląd. Kapitan Adam Busz, odświętnie ubrany, wyposażony w „zestaw korupcyjny nr 1”, przełamał w końcu lody nieufności tutejszych władz portu i w ten sposób mogliśmy jednak zwiedzić to urokliwe miasteczko.

Sam port jest skromny – jeden prosty falochron, osłaniający basen portowy wielkości może gdyńskiego portu jachtowego, pusty o tej porze roku, ale i tak dla Pogorii niedostępny (za płytki). Jedyne miejsce nadające się do postoju dla naszego żaglowca to koniec owego falochronu – ale czegóż nam więcej trzeba! Miasteczko nie jest całkiem małe – ot, takie bornholmskie Roenne albo szwedzka Karlskrona, tylko klimat nieco inny. Dosłownie, bo 20 stopni w końcu listopada robi miłe wrażenie, ale i w przenośni - przecież stąd „rzut beretem” do miasteczka Corleone, a któż nie pamięta „Ojca Chrzestnego”... Castellammare zaległo na rozległym zboczu, wtulone w napierające z trzech stron potężne wzgórza. Niektóre uliczki są strome niczym Lolobrigida na Szrenicy i takoż miejscami wąskie i kręte. Zabudowa niewysoka, zachowująca przyjazną człowiekowi skalę i miły dla oka i duszy małomiasteczkowy charakter. Niektóre domostwa i kamienice, bruki i mury przywodzą na myśl czasy pierwszych sycylijskich mafiosów, czyli wczesny wiek dziewiętnasty. Nie ma tu dużego ruchu, a ludzie chodzą niespiesznie, dużo mówią i często się uśmiechają. Nie ma dużych i eleganckich „salonów” handlowych – drobne zakupy robiliśmy w małej hali targowej i w kilku „rodzinnych” sklepikach. Nie ma też jakichś nadzwyczajnych zabytków, za to jest kilka naprawdę starych (acz bardzo żywych i ludnych) kościołów, a nad wejściem do portu góruje masywna sylweta fortu. Portowy bulwar nadbrzeżny to właściwie (jak zwykle nad őródziemnym) jeden ciąg kuszących knajpek, barów i restauracji, a w nich – „dla każdego coś miłego” (na przykład wygrzane południowym słońcem, zdecydowane w smaku, pachnące rdestem i wilgotną ziemią miejscowe czerwone wina). Całe miasteczko przypomina wielki amfiteatr, gdzie widownia spogląda z ulic, z okien domostw i z restauracyjnych ogródków na leżącą w dole scenę, którą jest port, widoczny z każdego nieomal zaułka. A na tej scenie – teatr jednego aktora, czyli naszej Pogorii, prezentującej się okazale, tak we dnie w blasku słońca na tle lazurowej wody, jak i na czarnym tle nocy w świetle własnych reflektorów (zwanych „światłami Broadwayu”). Najstarsi mieszkańcy Castellammare nie pamiętają, by do ich miasteczka przypłynął tak duży żaglowiec, nic więc dziwnego, że nasz postój z miejsca stał się atrakcją. Część mieszkańców, korzystając z zaproszenia kapitana, odwiedziła nas rodzinną procesją zaraz po mszy w niedzielne południe, inni podziwiali z oddali, a tematem wielu dyskusji, gęsto – jak to u Włochów – okraszonych gestami, była nasza „la bella barca di vela”. Żegnano nas przyjaznymi okrzykami i gestami wyrażającymi sympatię. Następnym razem, gdy Pogoria poprosi o pozwolenie wejścia do Castellammare del Golfo, Włosi odpowiedzą: „Witajcie, cumujecie tam gdzie zawsze”.

 

PS:

Już po niespełna trzech miesiącach od pierwszej wizyty, w lutym 2004, Pogoria ponownie – tym razem pod komendą kpt. Jerzego Rakowicza – zawinęła do Castellammare del Golfo, utrwalając przetarty przez żeglujących internautów szlak i ugruntowując zadzierzgnięte jesienią więzy wzajemnej sympatii.

2007-03-27